poniedziałek, 29 września 2014

Mosuo

Moi Kochani,
      Kilka dni temu oglądałam program z Martyną Wojciechowską, pisarką, dziennikarką, a w szczególności wielką podróżniczką, obieżyświatką, globtroterką, zwolenniczką sportów ekstremalnych, prywatnie mamą szesnastoletniej córki, zagorzała przeciwniczka "instytucji" małżeństwa.
     Owoż Martyna w tym programie wyraziła swoją fascynację plemieniem Mosuo żyjącym w południowych Chinach.
     Kilka słów o tym plemieniu. Społeczność ta ma bardzo ciekawą konstrukcję. Zwłaszcza jeśli chodzi o pojęcie rodziny.
     Nie ma w ich języku określenia "mąż" i "ojciec". Kobiety są związane z mężczyznami tylko jako matki lub doraźnie - seksualnie, o ile mają na to ochotę. Biologiczny ojciec dziecka, w zasadzie nie pełni w żadnym sensie roli ojca, ani w kwestii praw, ani obowiązków. Nigdy nie opuszcza on domu swojej matki i bardziej jest związany z dziećmi swoich sióstr niż własnymi. Krótko mówiąc, zarówno kobieta, jak i mężczyzna, nie opuszczają swojego domu rodzinnego. Mężczyzna może być przyjmowany na noce przez kobietę, o ile ona ma na to ochotę. Konsekwencje tych wizyt, o ile takie zaistnieją, ponosi tylko i wyłącznie kobieta.



      Dlaczego piszę o tym?
Nie tylko ze względu na dziwność zjawiska, ale także ze względu na szokujący zachwyt pani Martyny nad takim właśnie modelem życia. Wojciechowska, jak wnioskuję, jest kobietą całkowicie "wyzwoloną" i małżeństwo jest dla niej czymś dalece niestosownym. Taka jej postawa przewijała się w całym programie.
Powiem szczerze, taka kobieta budzi we mnie mocno mieszane uczucia.
       Wg mnie to postawa mocno egoistyczna. Sprawienie z założenia, że dziecko nie ma obydwojga rodziców na co dzień ,jest patologią.
Rozumiem, gdy matka wychowuje samotnie dziecko z przyczyn niezależnych od niej, lub też w wyniku nieszczęśliwego splotu wydarzeń, ale zachwyt tym, że owe "wyzwolone" kobiety skazują własne dzieci na wychowywanie bez ojca jest po prostu chory.
     Niestety, w dzisiejszych czasach, różne rzeczy stara się wmówić społeczeństwu jak np. to, że dwóch tatusiów wychowa dziecko równie dobrze jak matka i ojciec, a nawet lepiej. 
     Moi mili, nie dajmy się zwariować! Na świecie jest taki porządek naturalny, że tylko model matka i ojciec gwarantuje dziecku prawidłowy rozwój, gdyż dziecko od urodzenia ma przykład roli matki i roli ojca, a te role jednak się różnią, ze względu choćby na różnice psychiczne kobiety i mężczyzny.
     Marnym argumentem jest tak chętnie przez niektóre środowiska (Biedroń & Co)używany argument, że zawsze to lepsze jak rodzina patologiczna lub dom dziecka. To tak jakby porównać pociąg i samochód. Albo nawet pociąg i zebrę. To są całkiem różne rzeczy. Mówimy o normalnej, zdrowej rodzinie: matka, ojciec, dziecko. I nikt mi nie powie, że dziecko będzie tak samo dobrze się rozwijać pod względem psychicznym i emocjonalnym oraz...seksualnym w pseudo rodzinie, gdzie mamusie są dwiema lesbijkami. Albo jest dwóch tatusiów homo. Podkreślam, że mamusie to lesbijki, nie matka i babcia wychowujące dziecko bo np. ojciec zmarł, albo nawet rodzice się rozeszli, to jest całkiem inny układ, inna relacja.
     Młodzi ludzie (i nie tylko młodzi) mają w dzisiejszych czasach różne wizje swojego życia.
Bardzo często są to wizje życia wygodnego, bez zobowiązań, bez konsekwencji tego, co się robi.
Czy rzeczywiście taki program "róbta co chceta" zagwarantuje szczęście?
Czy faktycznie żyjąc w ten sposób nie skrzywdzimy siebie i innych?
Może warto się nad tym czasem zastanowić...

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

aaaa co tu tak pusto????Nie ma co czytac a wieczory juz dlugie sie robia....a wlascicielka bloga chyba na urlop pojechala w szeroki swiat....

Anonimowy pisze...

Dlaczego tu tak sie cicho zrobilo?Lubie tu zagladac bo jak do tej pory mozna bylo znalezc "cos" prawdziwego i z zycia.
Nie moge sie doczekac nastepnego wpisu.

Anonimowy pisze...

prywatnie mamą szesnastoletniej córki, zagorzała przeciwniczka "instytucji" małżeństwa.

Córka p.Martyny rocznik 2008