Dziś, co prawda wstałam lewą nogą, jak zwykle zresztą (tak stoi moje łóżko i wstać inaczej nie da rady), ale humor od rana mi dopisywał, a jakże!
I nic nie zapowiadało nadciągającego fatum!
A fatum...Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Poszłam ja sobie na zakupy, niedaleczko, do MarcPolu.
Słoneczko późnosierpniowe świeci, ja idę sobie charakterystycznym dla mojej postury lekkim i kaczym krokiem, machając wesoło i beztrosko torbą na zakupy - firmy MarCpol...Piękny widok, aż oczy rwie.
Tak myślę ja...
Dochodzę do sklepu, wchodzę na stoisko i docieram do takiej długiej lady, gdzie sprzedają sery, rybę, wędliny i mięso. A tam jedna ekspedientka obsługuje. Oszczędności kadr. Niskie zatrudnienie. Wyśrubowana do minimum ilość etetów. Odciążenie funduszu płac, te sprawy....
A poza tym harować za 1300 zł nie każdy chce...w trzech zmianach.
No ale, co to ja chciałam? Aha!
Przy ladzie niemłoda blondynka. I kolejka.
Stanęłam sobie kulturalnie.
Poukładałam sobie w głowie, że wędlinka, że kurczaczek, że serek żółty...Bo już kiedyś opieprz dostałam, jak dwa razy stałam! Że się NIBY zdecydować nie potrafię!
Dochodzę. Blondynka już spięta.
- Poproszę 20 dag wędlinki, o tej - wesoło zagajam, bo widzę, że pani ma jak zwykle muchy w nosie.
Odważa.
Na razie bez problemów się obeszło...
A fatum wisi nade mną...
- I jeszcze pierś z kurczaczka...- zaczynam nieśmiało.
W tym momencie podchodzi pani z małym dzieckiem, akurat wtedy jak ja pokazuję pierś. Kurzą, nie własną!
No i zaczęło się!
Ekspedientka wpadła w szał.
- Nie widzi pani, że ta pani z dzieckiem? No przecież można poczekać chwilkę! Ta pani już była obsługiwana! NO TRZEBA BYĆ CZŁOWIEKIEM!!!!!
O żesz!
I w tym momencie mnie trafiło...
- No przecież ja nawet ust nie zdążyłam otworzyć! Co mi tu pani? Czego się pani drze? Do czego to podobne, by kljent bał się do pani podejść, bo pani zawsze źle?!!!!!!
Zapadła cisza.
Ta ekspedientka znana jest z opieszałości w obsłudze i nie raz już miałam z nią "przyjemność".
Gdy podchodzi klient, ona odwraca się tyłem i zaczyna wycierać blat lub kroić ser, a klient sobie czeka....Potem odważa serka tyle ile uważa. Wczoraj chciałam 30 dag, zważyła 40 dag, gdy grzecznie zwróciłam uwagę, za karę dostałam 22 dag bo...tak jej się zważyło...Ale często zęby zaciskam...Bo zgodna jestem niesamowicie i do kłótni nieskora!!!
Z zaplecza wyszła koleżanka. Wzniosła oczy do nieba.
Bez słowa obsłużyła mnie grzecznie i do końca. Kupiłam i schabik i serek bez problemu.
Blondynka pofukiwała gniewnie, aż w końcu wyszła...
- Pani kochana - zwróciła się do mnie druga ekspedientka - pani jest tu raz na jakiś czas, ja tak mam co dzień...Nikt do niej podejść nie chce, każdy się boi, a ja muszę za nią robić...
Ano.
Głowa mnie rozbolała. Jeszcze pomidorki jakieś, owoce...Stoisko pana Krzysia obok. Na osiedlu.
Kolejka, same emerytki i gospodynie domowe. Znają się na towarze, oj znają!
A towar przedni. Kupiłam malinki, fasolkę, pomidorki. Płacić trzeba...
Za mną stał facecik. Mały, ale zwinny. Oczka jak u rysia. Albo u liska.
Pan Krzyś w tym momencie wniósł skrzynkę pomidorów "zupowych" na 1,20 zł. Ładne, mięsiste, pełne. Zdało by się zupki z nich uwarzyć...W zasadzie nie planowałam, ale...
Facecik za mną zaczął oczkami strzelać w kierunku skrzynki z "zupowymi". Widziałam to kątem oka!Cwaniaczek zza Buga!
Już ja cię przechytrzę, maluszku !- pomyślałam złośliwie, byłam wkurzona tym MarcPolem..
- Jeszcze poproszę kilo tych pomidorów!
Pani odważała, a facecik popatrzył na mnie nienawistnie. Przynajmniej tak mi się wydawało.
- JESZCZE PÓŁ KILO, POPROSZ...! - ryknęłam.
W szkrzynce zostało może 4 sztuki.
Facecik przeżywał konsternację, minę miał jak Piekarski na mękach...
Zapłaciłam ze wzrokiem pełnym tryumfu...
Zanim odeszłam, jeszcze popatrzyłam na kurdupelka złośliwie ukradkiem.
- Dwa poproszę..te pomidory...- odezwał się zająkliwie.
I nie masz już, chłopaczku, takiej pewnej miny, prawda? Pokory troszku! - pomyślałam.
Na drugi raz niech taki chłop zna swoje miejsce w szeregu!:))))
A tak przy okazji tej historii. Mój kolega, internauta Lesio (pozdrawiam) napisał dziś na forum taką o to zabawną scenkę rodzajową ze sobą w roli głównej. Przytoczę ją w całości ,z ukłonem dla autora :)
Chyba się na mnie nie pogniewa...
"A ja miałem taką historyjkę. W aptece kupowałem czopki na hemoroidy. Podałem nazwę leku.
A baba-aptekarka się odezwała na cały głos : "Acha! Czopki na hemoroidy dla pana!..."
Więc zripostowałem : "To są czopki dla pewnej babci, w pani wieku ..."
...
Hehehe ...
Baba siadła ..."
Ot, życie..:))))
2 komentarze:
"by kljent bał się do pani podejść"
Klient – wolny, lecz ubogi obywatel starożytnego Rzymu.
klient - Wikisłownik, wolny wielojęzyczny słownik
Ano racja, moja Pani, racja!Tylko po kiego tak się pruć?:)))))
Prześlij komentarz