czwartek, 7 lutego 2013

Bajka Grusi - O Dziadku Borowym, małym Jędrku i jego rodzinie

W małej wiosce mieszkała w ubogiej chacie, krytej strzechą słomianą, biedna wdowa z czterema synami.




Jej mąż, który zmarł kilka lat temu, był drwalem. Pracował w tartaku, ale często też zajmował się wyrębem drzew w pobliskim lesie. Praca ta była tak ciężka, jak niebezpieczna. Pewnego dnia stała się tragedia. Walące się drzewo z łoskotem spadło na nieszczęśnika, zabijając go na miejscu...
Kobieta została sama z czwórką swoich ukochanych dzieci...
Do tej pory nie żyło im się dostatnio, ale teraz, po śmierci ojca, do ich chaty zaczęła zaglądać prawdziwa bieda. Często matka nie miała co nałożyć synom do talerzy. Starczało tylko na chleb, czasem ugotowała, nieszczęśliwa kobieta, zupy z warzyw, które rosły w przydomowym ogródku.
Kobiecina miała jedną chudą krowę, cztery kurki, ot i całe jej gospodarstwo.
Największym jej skarbem były dzieci, które kochała najmocniej, tak jak tylko matka kochać potrafi. Pomimo biedy, chłopcy rośli zdrowo, byli wszyscy urodziwi i prości jak świece. Najmłodszy miał lat 11 i miał na imię Jędrek, potem był Janek - 12 - letni i 13 - letni Piotr i Paweł - bliźniaki. Matka wszystkie dzeci kochała jednakowo, żadnego z synów nie wyróżniając. I chłopaki ją bardzo kochali, tak, jak zazwyczaj każdy syn swoją mamę kocha.
Chłopcy pomagali kobiecie, w czym tylko mogli. Zbierali chrust na opał, jagody i grzyby w lesie, nosili wodę ze studni...Czasem też starsi najmowali się do sąsiadów do roboty w polu: to przy wykopkach, to przy młóceniu, przy zbieraniu owoców, byle tylko parę groszy wpadło do cienkiej sakiewki matki. Młodsi bracia pomagali pielić ogródek, karmić zwierzęta, sprzątać...Co tam matce potrzeba było, zawsze chętni by pomóc.
Często widzieli mamę, jak siedziała smutna i zamyślona. Czasem i ukradkiem łzę ocierała.
- Co ci to, mamuś? - przypadał jej kolan Jędrek.
- Nic, synku, nic...Tak sobie mama czasem myśli, jak to by było, jakby żył wasz tata...Już sześć lat mija..Oj, ckni mi się za nim...
- Wiesz co mamo, a pójdziemy do taty na grób. Położymy kwiatki świeże, zapalimy świeczkę. On nas pewnie widzi, mateńko i martwi się, jak płaczesz!
- Dobrze, syneczku, tak zrobimy - zadecydowała matka.
Starsi chłopcy zostali przy swoich zajęciach, a ona, wraz z najmłodszym wybrała się na cmentarz.
A miejsce to było daleko, za lasem, za górą...
Ano poszli syn z matką, swe troski na grobie ojca wypłakać.  Po drodzę raz przysiedli w lesie, na Anioł Pański, posilili się chlebem i serem, popili wodą ze źródła i poszli dalej.  Droga była daleka i żmudna, dotarli na miejsce późnym popołudniem. Położyli na grobie polne i leśne kwiaty, zapalili świeczkę, pomodlili się za duszę...
Czas był wielki wracać, bo już słońce nisko nad horyzontem czerwono świeciło. Tak im się zeszło w modlitwie i zadumie, że nawet nadchodzącego wieczora nie zauważyli...A droga daleka przed nimi..
Tak popatrzyli jeszcze na grób ojca, pożegnali się z nim i wyruszyli w powrotną drogę. Idą, idą, doszli do lasu..Troszkę niepokojem zdjęci, bo czarna noc tylko, tylko.
- Matuś, a w tym lesie straszno! - odzywa się Jędrek.
- Nie bój się, synku, tu wilki rzadko bywają...
- Matuś, a co będzie jak zabłądzimy?
- Nie martw się Jędruś, mamusia drogę zna - niepewnie wyszeptała wdowa..
Zawsze chodziła przez las za dnia, teraz noc swój płaszcz rozłożyła, księżyc tylko w nowiu świeci i gwiazdy...
Idą , idą, aż nagle...Ni pies, ni bies, wdowa oczy przeciera ze zdumienia i strachu...Postać czarna jakaś na drodze stoi, a pokazała się ona nie wiadomo jak i skąd! Nieduża, pękata...
Zbliżyli się do stwora i co widzą? Dziwny jakiś dziadek, mały jak dziecko, broda u niego do ziemi, jak z chrustu, dłonie sękate, a w nich kostur. Wąsiska jak dwa wiechcie słomy.




- Ktoś ty? - drżącym głosem spytała matka.
- Ja jestem panem tego lasu! - skrzeczącym głosem odezwał się stwór -moje imię to Dziad Borowy! Moje to wszystko, mój las, moja droga! A wy co tu robicie na moim terenie?
- My tylko wracamy z cmentarza...Zaraz sobie pójdziemy. Nie gniewaj się na nas!
- O! Nie tak łatwo! Nie przepuszczę was! To mój las, moja droga! Jesteście tu bez mojego pozwolenia! - złościł się Dziad.
- Już idziemy do domu...- odezwała się wdowa już całkiem wystraszona.
- Nigdzie nie pójdziecie! Nigdzie! - krzyczał dalej Dziad Borowy, aż matka skuliła się zdjęta lękiem.
- Puść nas! - odezwał się mały Jędruś - puść, bo pażałujesz! Nic złego ci nie zrobiliśmy, więc nie nastawaj na nas! I nie strasz mojej kochanej mamy!
Spodobała się strachowi odwaga małego chłopca i to, że matki swej bronił jak umiał.
- Dobrze, puszczę was, ale pod jednym warunkiem. Pójdziecie teraz do domu, ale jutro przyślesz mi swojego chłopaka na termin! - zwrócił się do kobiety.
- Jakże to?- załamała ręce wdowa - ja mojego synka mam do ciebie oddać? Nigdy! Ja cię nie znam. Jeszcze go ukrzywdzisz!
- Nic złego mu nie zrobię! Daje ci na to moje słowo borowe, a to więcej warte niż wasze, człowiecze!
Nie masz innego wyjścia. Obiecaj mi, że chłopaka przyślesz, albo...
W tym momencie rozległo się wycie wilków całkiem blisko...
Matka uderzyła w płacz, ale co miała robić?
- Nie płacz matuś, nie płacz...Zrobię jak on każę. Pójdę do niego na termin!
- A na ile czasu ten termin? - spytała zapłakana kobieta.
- Na rok. Teraz mamy czerwiec, w czerwcu go ci oddam całego i zdrowego! Nie martw się, ze zmartwienia nic ci nie przyjdzie, a ja was z lasu jeszcze bezpiecznie wyprowadzę, by was wilki nie pożarły!
- Niech tak będzie - z rezygnacją powiedziała matka.
- Dajesz słowo?
- Daję...
I poszli. Dziadek wyprowaził ich z lasu, a na drogę dał im jeszcze mały woreczek.
- Co to? - zdziwiła się wdowa.
- Sprawdzisz w chacie. Nie wcześniej. A ty mały, jutro w Anioł Pański, pamiętaj! Do zobaczenia! - pożegnał ich borowy lud.
Tak markotni poszli do chaty, a powoli już dniało.
Legli na swoje posłania by jeszcze snu, zdrożeni, złapać..A niespokojne dzieci pozostałe, nie zmrużyły oka, aż do pory, póki ich rodzicielka z bratem nie powrócą, tak że wszyscy zalegli jeszcze snem niespokojnym.
A to i zaraz trzeba było do obrządku wstawać, krówkę wydoić, kurkom ziarna dać...
To i wody nanieśli bracia i w kuchni napalili. Matka strawę gotować zaczęła...
Sięga do kieszeni , a tu zawiniątko jakieś...Co to jest? - zdziwiła się. Aha - przypomniała sobie zaraz, to ta sakiewka od tego biesa...Dziada Borowego...
Wyciąga, sznureczki poluźnia, patrzy co w środku...A tu....
- Dzieci, patrzajcie no! - krzyczy zadziwiona.
Złote monety sypią się na zapaskę...Ot, niespodzianka! Ot, radość! Oj, będzie bal!
- Pietrek, Paweł, a biegnijcie no kupić chleba, kiełbasy, mięso na obiad, mama rosołu nawarzy! Kupcie mąki, kaszy, a żywo!
Taka niespodzianka...Może i nienajgorszy ten Borowy Dziad, skoro nad biedną wdową się ulitował i ją wspomógł!
Zaraz też chłopaki polecieli duchem, gdzie mieli, jedzenia nakupowali. Matka rosół wstawiła...
A to już Anioł Pański południowy zaraz...Ano trzeba się z umowy i słowa danego wywiązać...
Wszyscy bracia pożegnali Jędrka, smutni i z minami posępnymi. Matka wzięła małego i do lasu odprowadziła. Tam czekał już na niego Dziad Borowy.
- W końcu jesteście!
- Jesteśmy! Tylko proszę cię na wszystko, nie czyńże mojemu synkowi niczego złego! A i dziękuję ci za te złote monety, dziękuję pięknie!
- Nie ma za co - zaśmiał się stwór, który za dnia nie wydawał się ani groźny, ani złowrogi - zobaczysz, będzie dobrze!
Matka czule pożegnała syna, czyniąc mu krzyż na czole i całując...
- Nie martw się mamo, ja do ciebie wrócę! - pocieszał malec.
- A pewnie, pewnie, za rok wrócisz! Teraz chodź ze mną do mojej chaty.
I poszli. Chata była w środku lasu - czysta i schludna. Porośnięta krzakami pachnącego jałowca  i mchem.
Z komina dym leciał..W obejściu zwierzątka oswojone, zajączki i sarenki..Nawet dzik mniej groźną miał minę i patrzył się miło Dziadkowi w oczy na przywitanie..Czary jakieś czy co? - pomyślał Jędrek.
- Rozgość się, tu spał będziesz - wskazał posłanie w kącie, Dziadek.
Nakarmił chłopaka, napoił. A potem...
- Teraz pokażę ci moje królestwo. Tam terminować będziesz! - powiedział stanowczo.
W niedużej komórce warsztat jakby. Zapach świeżego drewna, wszędzie wióry...A w kątach...cudeńka! Piękne rzeźby z drewna: anioły ze skrzydłami jak żywe, niedźwiedzie ryczące, dziki jak prawdziwe, kwiaty w ramach kwitnące, a wszystko z drewna. Dalej sprzęty różne rzeźbione: stołki, stoły, krzesła, nawet komoda . Cudne, aż oczy rwą! Zachwycił się chłopiec, przygląda się tym cudownościom..
- Podobają ci się? - spytał Dziadek
- Piękne, och, piękne nad podziw! - odpowiedział zachwycony Jędrek.
- Jak będziesz dobrze pracował, za rok, będziesz potrafił takie same robić , a nawet i ładniejsze!
I zaraz wzięli się za robotę. Na początku chłopiec uczył się, które narzędzia jak się używa i do czego. Potem, jak pracować, by krzywdy nie zrobić - najpierw sobie, potem innemu, na koniec materiałowi...
A potem już dzieciak swoich sił popróbować mógł...Pod nadzorem i pod troskliwym okiem mistrza...
Mówił do niego "dziadku" bo dobry był dla niego ten leśny dziwak...Szanował go więc, a potem i polubił nad wyraz. A i dziad go, jakoś tak niespodziewanie, pokochał, niczym własnego.
Tylko czasem...taki zamyślony był mały, trochę smutny...Pewnie tęsknił....
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Wiosna już zazieleniła dęby i brzozy. Jędrek uczył się pilnie - stolarki i rzeźby, a zdolny był, a pojętny nad wyraz!
Czasem, to aż Borowy Lud z podziwem głową nad nim kiwał, co taki zmyślny. Sam z siebie...
Kiedyś zakradł się mały w tajemnicy do komórki, klocek drewna nieduży wziął i rzeźbić w nim zaczął. Ot i już po godzinach paru, bo akurat opiekuna jego w chałupie nie było, wyrzeźbił swojego "przyszywanego" dziadka, jak żywego! Wraca stary do domu, a tu przed chałupą stoi rzeźba. Przygląda się jej, popatruje...Wąsiska - jak u nego, tylko drewniane, oczy, broda....Nawet ta czapa na głowie chruściana!
- To przecież JA! - wykrzyknął zadziwiony podobieństwem.
- A ty, ty, dziadziu! - mały klasnął w ręce, że taką niespodziankę mu zrobił...
- Oj zmyślny ty, wnusiu, zmyślny! - pierwszy raz dziadek powiedział "wnusiu"...Na te słowa Jędrek posmutniał nieco i nie cieszył się już i w dłonie nie klaskał. Jakaś chmura gradowa czoło mu spowiła i oczy mgłą zaszły...Bo swoją prawdziwą rodzinę wspomniał, braci i matkę ukochaną...Choć źle mu tu nie było, bo dziadziuś dbał o niego, karmił, poił, pilnował, to jednak serce gdzieś uciekało...
W tym czasie, gdy najmłodszego syna nie było w domu, rodzina też bardzo za nim tęskniła. Nie było dnia, by matka o nim nie pomyślała z niepokojem..Czasem i żałowała swej decyzji..Ale było za późno...Czekała z utęsknieniem na lato, bo ta tęsknota stawała się już dla niej nie do zniesienia. Wszystkie przedmioty przypominały jej syna...Jego łóżko stało puste i jego talerz czekał nieużywany...
Ano i minął zielony maj. I nastał czerwiec.
Matka wybrała się do lasu po syna. Wreszcie!
Na umówionym miejscu byli obaj. Dziadek i jej syn. Jej dziecko, Jędruś! Jak zmężniał, wyrósł! Matka z płaczem szczęścia rzuciła się mu na szyję, obsypując pocałunkami główkę chłopca...Mały też płakał...
Borowy Dziad patrzył na wszystko starając się ukryć wzruszenie i...jeszcze coś...
Przywiązał się do małego, nie da się ukryć...Gdy już matka i syn się wypłakali, wyściskali i wyradowali wzajemnie, przemówił staruszek.
- Kochany Jędrku. Przyzwyczaiłem się do ciebie bardzo...Pokochałem cię, jakbyś był moją rodziną, której nie mam..Nauczyłem cię wszystkiego, co tylko potrafię sam. Nie zmarnuj tego, proszę...Pamiętaj.
- Dziadku...- zająknął się mały - ja też bardzo cię....polubiłem...Czy będę mógł czasem cię odwiedzać?
Staruszkowi twarz rozjaśniła się nagle szczerym, radosnym uśmiechem.
- Tak! Przychodź do mnie zawsze, gdy będziesz miał na to ochotę! Będę czekał na ciebie...Zawsze!
I tak się rozstali. Z obietnicą rychłych spotkań..
Jędrek wrócił do domu z matką, a tam...Czekali bracia, którzy rzucili się wprost na niego, poklepując, dotykając go, jakby nie wierzyli, że to on, naprawdę on...
A potem było opowiadanie...A później...Mały pokazał im co potrafi. Z klocka wyrzeźbił pieska, potem sowę...Wszyscy byli zaskoczeni i zadziwieni...
Prędko rozeszła się wieść po wiosce, że Jędrek wrócił i że...rzemiosło ma!
Chłopcu szła już 14 wiosna, gdy o nim dowiedzieli się bogaci ludzie z miasta. Pewnego dnia przyjechał do wioski bogaty człowiek i wstąpił w skromne progi chaty wdowiej...
- Słyszałem, że mieszka tu młody rzeźbiarz i meble piękne też robić potrafi? - spytał.
- Ano tak, to syn mój, Jędruś! - odpowiedziała wdowa.
- Pokażcie mi, matko, jego pracę!
I kobieta zawołała syna, a ten pokazał swoje cudeńka: stoły, stołki, których dużo żdążył wykonać. Także rzeźby, których już wtedy wiele ludzie kupowali...Nie była to już biedna rodzina, o nie...
Jędrek zresztą troszkę nauczył swoich braci fachu i mogli mu oni pomagać...
Ale on jednak zawsze był mistrzem i miał ostatni, decydujący głos. Mimo, że był najmłodszy otaczali go bracia szacunkiem i liczyli się z jego zdaniem...
Kupiec - bo był to kupiec, mający w mieście sklep z meblami i wyrobami z drewna, był zachwycony.
- Chciałbym to wszystko kupić! Zapłacę dobrze!
Syn popatrzył na matkę...
- Synku? To twoja praca..Decyduj!
- Dobrze, sprzedam. Oprócz tej rzeźby - tu wskazał na pamiątkę, rzeźbę Borowego Dziadka...
- Przybite! - ucieszył się kupiec.
I od tej pory, już parwdziwy dostatek zagościł w skromnej chacie...Chłopcy pracowali wspólnie. Matka zajmowała się obrządkiem. Po wyroby raz na tydzień przyjeżdżał kupiec i płacił zawsze sowicie...
Po jakimś czasie okazało się, że mężczyzna jest wdowcem, że jest bardzo miłym i mądrym człowiekiem i... bardzo polubił mamę chłopaków...Ale to już całkiem inna historia...
A Jędrek nie zapominał odwiedzać swojego mistrza, któremu tyle zawdzięczał...Który tyle go nauczył...
I wszystko dobrze się skończyło...
Bo zawsze zwyciąża miłość, dobro, parcowitość i uczciwość.
Choć czasem na to trzeba długo poczekać.
Ale naprawdę warto.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

W czwartek,DZIEŃ ŚWIĘTEGO WALENTEGO-WALENTYNKI :)
Każdy/każda z nas było bardzo,lub jest zakochane...:)
Proszę Grusiu(ja Niebieska),o opowiadanie :D***
ps.
Bardzo ,serdecznie pozdrawiam Wiarę :D****************