środa, 13 lutego 2013

Bajka Grusi - O małym Komarku

Nad pięknym, spokojnym jeziorem, tam, gdzie rosną najgęstsze trzciny, pałki wodne i sitowie, gdzie toń wody jest najbardziej szafirowa, mieszkał sobie mały Komarek ze swoimi rodzicami i babcią.





Domek Komarka i jego rodziny znajdował się na samym skraju jeziora.
Maleńki, ukryty we wnętrzu wydrążonej, najdłuższej pałki wodnej.
Okienka miały prawdziwe okiennice, a w środku...prawdziwe cuda i dziwy! Maciupeńkie mebelki w salonie, z kwiatków leśnych dzwonków, o które postarał się tato Komar, aksamitna otomana koloru lawendowego i śliczne, mięciutkie foteliki. W oknach utkane przez pająki, firanki, z delikatnej niczym muślin tkaniny. Była też kuchenka i prawdziwy kominek! Wprost aż trudno uwierzyć, by tyle sprzętów pomieściło się na tak małej powierzchni.
Komarek był bardzo szczęśliwym dzieckiem i niczego mu nie brakowało.



Pilnie obserwował świat i często dziwiło go wiele rzeczy. Ponieważ był jeszcze malutki, dużo spraw ze świata dorosłych nie mógł pojąć. Ale byli zawsze przy nim rodzice i kochana babcia, która była bardzo mądra i wiele potrafiła mu wyjaśnić.
Rodzice bardzo go kochali, ale ciągle byli bardzo zajęci.
Codziennie rankiem wychodzili do pracy. Musieli przecież zarabiać w swoich Komarowych Biurach.
Często więc mały Komarek spędzał czas ze swoją babcią. Chodził też do Komarkowego Przedszkola, tam bawił się z innymi małymi komarami w różne zabawy i gry, a także uczył się bardzo wielu pożytecznych rzeczy np. jak spijać nektar z kwiatów i gdzie jest jego najwięcej. A kwiatów było wiele... W wodzie - żółte grążele i różowe nenufary, a na pobliskich łąkach niezapominajki i koniczyna..
I nic nie zmąciło by tej sielanki , gdyby...No właśnie!
Pewnego dnia nadciągnęły gęste czarne chmury nad jezioro, zawsze dotąd spokojne.
Z ciężkiego, niczym ołów, nieba, spadły krople deszczu, a potem...Potem rozpętała się burza. Błyskawice co chwila pojawiały się na niebie , a wtedy chmury wyglądały jakby pękały..Towarzyszyły temu grzmoty. Wydawało się, że to jęczy jezioro, błagając o ratunek. Toń jego stała się granatowa, prawie czarna, a wiatr szarpał trzciny sieczone dodatkowo przez deszcz...
Komarek siedział w domku z rodziną i wszyscy byli przerażeni. Ich dom trząsł się i podrygiwał.
Wtedy odezwał się tato:
- Musimy stąd uciekać, nie ma innego wyjścia, robi się tu bardzo niebezpiecznie. Takiej nawałnicy nigdy jeszcze nie było w tych rejonach..
- Ale gdzie się ukryjemy? - spytała mama.
- Schowamy się w gęstwinie szuwarów, tam przeczekamy..
Mały Komarek bardzo się bał. Babcia pocieszała go jak umiała:
- Kochanie, jestem przy tobie. Ja i rodzice nie pozwolimy, by stała ci się krzywda...
Trochę spokojniejszy Komarek wraz z rodzinką ewakuowali się. Tak jak było ustalone, zaszyli się w gęstwinie trzcin i sitowia. I stało się to w ostatniej chwili.
Olbrzymi podmuch wiatru złamał na pół trzcinę w której znajdowało się ich mieszkanie, potem wyrwał ją i cisnął w spienioną toń...
Domu już nie było...Komarki widziały ze swojej kryjówki, jak ich piękne miejsce zostało całkowicie zniszczone..
Zostali bez dachu nad głową.
Mały Komarek pochlipywał. Jego pokoik, jego fotelik, biureczko, łóżeczko...wszystko zostało zniszczone! Wszystko!
- Nie płacz, synku. Jakoś sobie poradzimy..Nie płacz, ważne, że jesteśmy razem - pocieszał cicho syna tata Komar, choć minę miał nietęgą..
Burza szalała całą noc. Strat było w koło wiele...
Ale rano, gdy zabłysło słońce i stał się spokój, a na wyciszoną taflę jeziora wypłynęły żaglówki z żaglami niczym kolorowe motyle, rodzina zaczęła się zastanawiać ,co robić dalej.
- Musimy dom odbudować. Ale nie tutaj. Tu jest zbyt niebezpiecznie. Przeniesiemy się na drugą stronę jeziora - zadecydował tata.
- Masz rację, kochanie - przyznała mu rację żona - tam jest większa ściana zarośli, osłaniająca jezioro od wiatru. Tam wybudujemy dom....To miejsce jednak nie było dobre.
- Mamo, ale ja nie chcę, nie chcę! Mnie się tu podoba! - zaczął płakać Komarek.
- Skarbie, wiem, przyzwyczaiłeś się do tego miejsca, ale tu jest zbyt niebezpiecznie, sam widzisz. Musimy się stąd wyprowadzić. Kiedyś ne było takich nawałnic, teraz klimat nam się zmienił...Tak będzie lepiej...
Mały miał smutną minkę, ale co było robić?
Rodzina zaczęła przenosić się na drugą stronę jeziora..
Kiedy już tam dotarli, ciekawie rozglądali się wokół, szukając odpowiedniego miejsca na budowę nowego domu.
Komarek był smutny. Owszem, tu było nawet ładnie, ale tam...tam zostali jego koledzy, pani w przedszkolu...
Rodzice z pomocą babci zabrali się do odbudowy mieszkania. Miejsce wybralli najdogodniejsze - z tyłu ściana zarośli osłaniająca od wiatru, tym razem nie wybrali najwyższego punktu, ale najniższy. Domek ich miał być zaplątany w sitowia i trzciny, zasłonięty od wiatru...Z dala od niebezpieczeństw.
Jednak Komarek nadal smutny samotnie siadał nad jeziorkiem. Czuł się tu obco..
Raz , kiedy siedział sobie na liściu wielkiego nenufara, usłyszał czyjś krzyk. Cieniutki i słabiutki.
Patrzy, a tu w wodzie szarpie się mała ważka...Skrzydełka ma nasiąknięte wodą, ciężkie. Nie może się wydostać. Nie ma już sił, zginie niechybnie...Jak ją ratować? - pomyślał Komarek.
- Ratuuunkuuu! Na pooomooooc! - krzyczała Ważka, coraz już słabszym, głosikiem.
- Poczekaj! Wytrzymaj! - krzyknął Komarek.
Prędko wzbił się nad sitowiem i spojrzał w dół. Jest! Wzrok miał świetny. Zauważył leżący krótki kawałek suchej łodyżki. Nie zastanawiając się długo, podjął ją i ruszył Ważce z pomocą.
-Trzymaj się! - podłożył koniec łodyżki biednej i ledwo żywej istotce.
Ważka kurczowo złapała patyczek. Komarek zaczął ciągnąć z całych sił za drugi koniec. Było mu bardzo ciężko. Ważka nie była mała, a nasiąknięta wodą ważyła dużo. Komarek zacisnął ząbki. Muszę! - pomyślał.
I..udało się. Wciągnął stworzonko na największy liść rośliny wodnej.
Ważka była bardzo słaba...Dyszała ciężko.
Komarek rozłożył troskliwie jej skrzydełka by przeschły na słońcu. Potem przyniósł nektaru z kwiatka i napoił...Czas mijał. Skrzydełka całkiem już wyschły. Ważka leżała z zamknętymi oczkami. Była bardzo słaba. Ale powoli, powoli zaczynała wracać do życia...
Komarek zajmował się nią troskliwie, najlepiej jak potrafił...
Powoli otworzyła oczki.
- Kim jesteś?- spytała słabiutkim jeszcze głosikiem.
- Jestem Komarkiem. A ty?
- Jestem Ważka Violetka. I bardzo ci dziękuję za uratowanie życia..Gdyby nie ty...Fala, która znienacka tak urosła, wciągnęła mnie do wody...Dziękuję, dziękuję...
- To drobiazg - uśmiechnął się Komarek, w duchu z siebie dumny - najważniejsze, żebyś nabrała sił.
- Na pewno nabiorę, już lepiej się czuję.
- Teraz muszę iść do domu. Czy dasz radę podfrunąć?
- Nie, jeszcze mi się kręci w głowie - Ważka potrzebowała czasu aby wydobrzeć.
- To nic. Teraz ciebie na chwilę zostawię ale zaraz do wrócę. A ty, postaraj się zasnąć. Tu jesteś bezpieczna. Sen przyniesie ci siły...
- Dobrze - zgodziła się Violetka.
Komarek wrócił do rodziny. W tym czasie, gdy go nie było, sporo już było zrobione...Ale jeszcze wiele pracy ich czekało.
Komarek opowiedział, co się wydarzyło.
- Mam bardzo dzielnego wnusia - babcia była bardzo wzruszona.
- Jesteśmy dumni z ciebie, synku - dodał tata.
- Masz tu najlepszy nektar, idź nakarm swoją przyjaciółkę - podała garnuszek mama - to z pewnością wróci jej zdrowie.
Komarek wziął garnuszek z rąk mamy i wyruszył w drogę.
Na listku spała sobie Violetka. Jej skrzydełka mieniły się tęczowo w słońcu.





Jest taka piękna - pomyślał Komarek.
Violetka otworzyła oczy.
- Jesteś?
- Jestem...Przyniosłem ci to na pokrzepienie. To najlepszy nektar z koniczyny. Gdy go wypijesz, zaraz z pewnoscią poczujesz się lepiej.
Ważka tak zrobiła. I rzeczywiście. Po chwili, mogła spokojnie rozprostować skrzydełka..Pomachała nimi żwawo.
- Jestem już zdrowa!
- To wspaniale - ucieszył się Komarek - więc...lecimy!
Zrobili jeden próbny lot. Krótki. Potem odpoczęli na listku, a potem znów w górę!
Było cudownie! Komarek nie był już sam! Wszystko wydawało mu się teraz inne. Takie...kolorowe! Poczuł radość z towarzystwa przyjaciółki.
I już nie żałował przeprowadzki..
Potem polecieli wspólnie do jego nowego domku.
Tam Komarek zapoznał rodziców ze swoją przyjaciółką. Rodzice z zadowoleniem patrzyli na jego rozradowaną buzię.
I od tej pory można było często zobaczyć ich razem: małego Komarka i nieco większą Violetkę.
Wzbijali się wysoko nad jeziorem. Bawili w trzcinach w chowanego. Razem siedzieli na listku i rozmawiali. Czasem zaśmiewając się, bawili się w berka. I nie rozstawali się często...Byli ze sobą szczęśliwi i zawsze mieli temat do rozmowy...
I tak nieszczęście, które spotkało małego Komarka, obróciło się w coś bardzo, bardzo dobrego..
Stał się dzielnym i odpowiedzialnym stworzonkiem bo uratował komuś życie.
Był temu komuś potrzebny. Był szczęśliwy i nie czuł się już obco w nowym miejscu bo odnalazł prawdziwą przyjaźń...

1 komentarz:

Bożena pisze...

Brak mi słów!
Piękna ta bajeczka i Komarkowi się bardzo podobała. W każdym razie otworzyła jego "ogród strachów" i WRESZCIE(!!!) wydusił z siebie wszystko, co go dręczy! Dzięki Andzia- cmooooooooooooook:)