poniedziałek, 4 lutego 2013

Bajka Grusi - O małym zegarku Marcelku, chłopcu Marku i wielu innych sprawach...

Niewielkie, przytulne mieszkanko w małym miasteczku. Wąska uliczka i stara kamienica z dużym, zacienionym podwórkiem, z rosnącymi krzakami bzu i jaśminu. Tam zaczęła się ta historia....
W tym właśnie domu, w mieszkaniu na parterze, żyła sobie rodzina.
Rodzina, jak wiele innych: mama, tata, mały siedmioletni chłopiec o imieniu Marek i dość już wiekowy dziadziuś, który kiedyś należał do najznamienitszych zegarmistrzów w tym mieście. W młodości nauczył się fachu od swojego ojca, by całe życie zajmować się tym, co naprawdę kochał - zegarami.
Potrafił nad każdym zepsutym zegarkiem pochylić się z taką czułością, jak najlepszy doktor nad pacjentem. A potem spędzał przy nim długie godziny, by pomóc, często troszkę złośliwie opornemu, mechanizmowi i znów go przywrócić do zdrowia. Tak wracał życie zegarkom dużym i małym, damskim i męskim, budzikom, wielkim zegarom gdańskim i skromnym z kukułką...Tak było kiedyś...
Teraz, czasem sobie siadał dziadek Mateusz, bo tak miał na imię, w pluszowym fotelu i wspominał stare, dobre czasy, czasy swojej młodości. Jego pradziad był zegarmistrzem, dziad, ojciec również, nic też dziwnego, że i on, wzrastając i patrząc na to, jak pracują, również polubił, ba, pokochał to zajęcie.
Jako mały chłopiec, wiele razy pomagał tacie szukać pod stołem zgubionego trybiku albo innej części, która niechcący wypadła z rąk majstra. A nie było to łatwe zadanie. Ale dzięki dobrym młodym oczom,  jakoś na ogół udawało się je znajdować.
Dziś, pozostały dziadziowi z tamtych czasów narzędzia: różne pensetki, małe śrubokręcik oraz wiele części  mechanizmów, które trzymał w szufladzie dębowego, starego kredensu.
W mieszkaniu było dużo starych, pięknych, rzeźbionych mebli. Okna przysłaniały zasłony, z grubego, ciemnozielonego pluszu. Lampa z zielonym abażurem z frędzlami dawała ciepłe światło podczas długich zimowych wieczorów, gdy rodzina zasiadała do wspólnej kolacji.
Na ścianie niewielkiego saloniku wisiały dwa piękne zegary. Jeden nosił imię Janina - był pamiątką i zarazem ulubionym zegarem żony starszego pana, która już dawno nie żyła.



Drugi - Tadeusz - to był z kolei zegar gdański, należący kiedyś do drugiego dziadka małego Marka.




Pewnego dnia, tu właśnie wydarzyła się ta dziwna historia.
Nikt nie wiedział, że te dwa zegary , które zgodnie biły o wyznaczonych porach, od dawna bardzo się kochały. Często rozmawiały ze sobą, gdy nikt nie słyszał. Tadeusz zerkał nieśmiało na Janinę, a ona odwzajemniała mu się prominnym uśmiechem jasnej tarczy z rzymskim cyferblatem. Zegary  były razem zwyczajnie szczęśliwe.  Kilka miesięcy temu wzięły cichy ślub przy księżycu, a ich bicie o pólnocy było równe w rytmie z biciem ich zakochanych serc....
Wisiały teraz naprzeciwko siebie, posyłając sobie wzajemnie pełne miłości spojrzenia, kiwały zgodnie wahadłami, czasem wydawały lekkie pomrukiwania zadowolenia z przepastnych wnętrz pełnych sprężynek i trybików.
Jednego tylko bardzo pragnęły. Jak wszyscy kochający się ludzie, chciały mieć swoje dziecko...
Tęsknie patrzyły na szczęśliwą rodzinkę, na siedmioletniego Marka, który pomagał mamie w sprzątaniu, a gdy ojciec wracał z parcy, targał jego sumiaste wąsiska i przytulał się czule do twarzy.
- Tadziu, czy my kiedyś doczekamy takiego szczęścia? - pytała cichutko Janina.
- Kochana, wierzę, że nasza miłość będzie tak silna, że marzenie kiedyś się spełni. Musimy być cierpliwi - odpowiadał Tadeusz pełnym wiary głosem.
I czekali. Dni mijały. Potem miesiące.
Aż nadszedł pewien piękny słoneczny dzień.
Tego dnia dziadziuś Mateusz czuł się wyjątkowo dobrze, a reumatyzm mu nie dokuczał.
Wyciągnął z szuflady dębowego kredensu swoje zegarmistrzowskie skarby. Były tam części zegarków, trybiki, sprężynki, śrubki, cyferblaty ze wskazówkami i wiele, wiele innych rzeczy, Całe bogactwo...Popatrzył na nie i zasiadł do pracy.
Choć już wzrok miał nietęgi, gdy tylko poczuł w rękach ukochane przedmioty, rozłożył swoje narzędzia i częsci, zrozumiał, że MUSI coś zrobić.
I tak narodził się mały zegareczek. Nie taki, jak są teraz, nie elektroniczny, lecz zwyczajny, nakręcany , na sprężynkę. Był śliczny. Miał wypukłe szkiełko, złoty cyferblacik i wysmukłe wskazówki. I tak spełniło się najskrytsze marzenie Janiny i Tadeusza - mieli wreszcie swoje dziecko, narodzone z miłości...Ich miłości i miłości do nich ich mistrza!
Radość była więc ogromna! Dziecku nadały imię Marcelek.
Marcelek był grzecznym, zdrowym zegareczkiem. Bardzo rzadko się psuł i zawsze słuchał swoich rodziców.
Maluch zadawał swoim rodzicom mnóstwo pytań.
- Mamusiu, a co to jest noc?
- Kochanie, noc jest wtedy, gdy robi się ciemno i słoneczko nie oświetla ziemi. Noc to brak światła słonecznego, ale... za to mamy księżyc - odpowiadała matka.
- A co to księżyc? - pytał dalej malec.
- Księżyc to ciało niebieskie, o popatrz za okno, to jest właśnie księżyc - pokazywał mu Tadeusz wszystko i wszystko tłumaczył.
- A kiedy będzie wiosna? - pytała Marcelek dalej.
- Niedługo. Jak będziesz grzeczny, będziesz słuchał rodziców , to na pewno szybko nadejdzie - śmiała się Janina.
I tak mijały dni. A mały zegarek był coraz starszy, mądrzejszy i bardziej samodzielny.
I coraz bardziej chciał SAM wszystko poznać, dotknąć, powąchać..Nie znał on ani zapachu jaśminu, ani bzu, ani nie widział nigdy auta, chciał dotknąć trawy i napić się wody z fontanny...
Pewnego dnia stała się rzecz, która całkowicie zmieniła życie Marcelka.
Mały Marek zakradł się do szufladki dziadziusia by pooglądać jego skarby. Otworzył ciężką dębową szufladę, ale naraz wzrok jego padł na półeczkę za szkłem i co zobaczył?
- Ojej! Tu jest! Jaki piękny! Jaki malutki! - wykrzyknął zafascynowany odkryciem - to tu dziadziuś go chowa!
Wspiął się na palce i już trzymał w rączkach mały zegarek. Niezdarnie założył go na rękę, nie dopinając dobrze paseczka. Tylko przymierzę - pomyślał - dziadek nie będzie się gniewał..Przecież zaraz odłożę go na miejsce!
Janina i Tadeusz popatrzyli na siebie niespokojnie. Bali się o swoje dziecko, jak każdy rodzic!
- Mareeeek, Mareeek! Mamy chomika, chcesz zobaczyć?- chłopiec usłyszał za oknem wołanie kolegów.
- Już idę - krzyknął i popędził do mamy spytać, czy może na chwilkę wyjść na dwór.
- Tylko nie oddalaj się nigdzie - przykazała mu matka - i zaraz wracaj!
Marek pobiegł jak wiatr. Całkiem zapomniał o zegarku.
A potem spotkał się z kolegami. A zegarek...zsunął mu się z ręki. Spadł. Znalazł się na trawniku, zaraz koło krzaku bzu...
Później Marek wrócił do domu, umył rączki, jadł obiad, tata czytał z nim książeczkę, bawił się samolotem...
A wieczorem, gdy szedł się myć, przypomniał sobie o zegarku dziadka. Ale zegarka nigdzie nie było.
Marek był przerażony.
Jutro go poszukam - pomyślał - na pewno gdzieś musi być... I zasnął.
Zegary nie spały całą noc...Martwiły się o swojego synka...Bardzo były niespokojne...
Janina nawet cichutko popłakiwała.
- Jest taki malutki jeszcze! Pewnie nigdy już go nie zobaczymy - rozpaczała.
Mąż pocieszał ją jak umiał.
- Kochana, tylko spokojnie, trzeba nie tracić nadziei.
Ale to nie pomagało, matka zalewała się łzami ,aż jej zaparowała jasna tarcza z rzymskim cyferblatem.
Na drugi dzień Marek obudził się i zaczął poszukiwania. Wyszedł nawet na podwórko. Ale nic to nie dało.
Musiał przyznać się dziadkowi.
- Dziadziusiu...
- Słucham cię, wnusiu - uśmiechnął się dziadek.
- Kochasz mnie? - spytał przymilnie Marek.
- No co ty, głuptasie, pewno, że cię kocham bardzo, bardzo - śmiał się starszy pan, śmiesznie poruszając siwymi wąsami.
- Dziadziu..bo ja....coś złego zrobiłem...- wystękał Marek z trudem, wstydząc się przy tym strasznie.
I opowiedział wszystko od początku.
Dziadek kochał wnuczka i zrobiłby wszystko dla niego. Z drugiej strony, zaginiony przedmiot był dla niego czymś bardzo ważnym. Zrobił go sam z części. Przypominał mu to, co kiedyś kochał - jego umiłowane zajecie. Ten zegarek stał się, jak to się czasem mówi, jego dzieckiem...Ponadto...był to pewnie ostatni zegarek jaki zrobił w swoim życiu..Oczy nie te i siły...Lecz coż...Nie potrafił gniewać się na małego wnuka, choć trochę bolało go serce...
Tymczasem zegarek leżał sobie koło chodniczka, pod krzakiem bzu. W końcu spełniło się marzenia małego Marcelka, zobaczył z bliska i bez i jaśmin, poczuł ich cudowny słodki zapach...Widział też prawdziwy samochód parkujący na podwórku...
Ale...nie był szczęśliwy. Tęsknił za domem i za rodzicami...A łezki jak kropelki rosy pokazały się na jego maleńkiej buzi - tarczy.
Przechodzili ludzie spiesząc do pracy. Matki odprowadzały dzieci do przedszkoli i szkół. I nikt nie zauważył małego, złotego, zapłakanego zegarka Marcelka....
Mała dziewczynka szła chodniczkiem z mamą.
- Mamo, popatrz, co tak błyszczy?- pochyliła się i podniosła zegarek.
- O!- zdziwiła się matka - jaki ładny! Pewnie ktoś zgubił...Tylko kto?
- Weźmy go mamusiu! Weźmy! Jest taki piękny! - wykrzyknęła mała Amelka, bo tak miała dziewczynka na imię.
- Nooo dobrze. Ale jak przyjdziemy do domu, napiszemy ogłoszenie i powiesimy na tej kamienicy, najlepiej na drzwiach. Może ktoś go szuka i się martwi.. - stwierdziła rozsądnie matka.
I wróciły do swojego domu. A mieszkały w pobliżu starego ratusza.
A tam, na wieży, mieszkał zegar. Z wysokości widział wszystko i wszystko wiedział. To był bardzo mądry i stary zegar.
A trzeba wam wiedzieć, że zegary potrafią porozumiewać się ze sobą nawet na odległość..
Zaraz też zobaczył małego Marcelka, jego tęsknotę i rozpacz...
- Marcelku, nie martw się! - wykrzyknął z wieży
- Kto to? Co to? - przestarszył się mały zegareczek.
- To ja, popatrz na zamkową wieżę. Nie płacz mały, zobaczysz, wszystko będzie dobrze!
- Ja tak bardzo chciałem to wszystko poznać, zobaczyć i samochód i bez i trawę, a teraz...buuuuuuu - rozpłakał się rzewnie Marcelek.
- Wiem, wiem....Widzisz mały, nie zawsze jest tak, że to o czym marzysz, gdy się już spełni, daje ci szczęście. Trzeba czasem poprzestać na tym co się ma, a ty miałeś bardzo wiele. Miałeś dom, kochających cię rodziców...
- To co teeeraz bęęęędzieeee? - rozpaczał zegarek.
- Bądź cierpliwy. Wszystko będzie dobrze. A teraz..przepraszam, wracam do swoich obowiązków, jest południe.
I zaraz z wieży rozległo się BIM BAM BOM - aż dwanaście razy.
Nazajutrz mama i jej córeczka Amelka napisały ogłoszenie:
Znaleziono mały zegarek złoty ze złotym cyferblatem. Właścieciela prosimy o kontakt - tu podały numer telefonu.
Potem poszły i nakleiły karteczkę na drzwiach kamienicy.
Po południu, gdy tata wracał zmęczony z pracy, zobaczył informację przy wejściu domu.
Wiedział, że jego teść bardzo zmartwił się zgubą. Widział też, że od trzech dni chodzi smutny i nie śmieje się jak dawniej. Lubił swojego teścia, jego żona była taka do niego podobna, gdy się śmiała, jak on marszczyła nos...
- A może to ten zegarek. No, to byłoby prawdziwe szczęście - pomyślał.
Zaraz po przyjściu do domu zadzwonił na podany numer.
Odebrała mama Amelki.
- Dzień dobry pani. Ja w sprawie ogłoszenia o znalezionym zegarku. Wydaję mi się, że to nasza zguba...
- Dzień dobry. Bardzo bym się cieszyła....Proszę opisać zegarek..
I tato opisał mały zegarek zrobiony z części przez jego teścia. Znał go doskonale. Dziadek nie omieszkał się chwalić swoim dziełem i pokazywać każdemu.
TAK. To był ten zegarek. Pozostało się jeszcze umówić na odebranie.
Dziadziuś nie posiadał się ze szczęścia, gdy dowiedział się o sprawie. Prędko się ubrał jak na wizytę.
- Dziadziusiu, weź mnie ze sobą..To ja przecież...zgubiłem - upomniał się Marek.
- Oczywiście!
Po drodze kupili pyszne ciastka w cukierni i kwiaty dla miłej pani i poszli.
Wizyta była bardzo sympatyczna. Marek zapoznał się z Amelką i bardzo sobie przypadli do gustu. Okazało się nawet, że chodzą do jednej szkoły,tylko do innych klas...
- To Amelka znalazła ten śliczny zegareczek - powiedziała mama.
- Och, szanowna pani, bardzo jestem wdzięczny za pani uczciwość i dobre serce!- z galanterią i lekko po staroswiecku dziękował dziadek Mateusz.
- Nie ma za co, doprawdy, cała przyjemność po naszej stronie - odpowiedziała mama Amelki z czarującym uśmiechem.
I tak zeszło trochę czasu w przyjaznej i ciepłej atmosferze , przy herbatce i pysznych ciastkach z kremem.
A potem dziadek i wnuczek wrócili zadowoleni do domu...
I były łzy wzruszenia Tadeusza i Janiny. I były czułe powitania. I szczęście..
A Marek...Obiecał, że już nigdy nie będzie brał cudzych rzeczy bez pozwolenia.
Mały Marcelek zaś zrozumiał, że najlepiej przy mamie, przy tacie i nic nie zastąpi mu tego wszystkiego co od nich codziennie otrzymuje: miłości, czułości i troski..
Tak się kończy ta historia...Historia, która mówi o tym jak nasi rodzice nas kochają, jak martwią się o nas i jacy jesteśmy dla nich ważni...Najważniejsi na świecie.




1 komentarz:

Anonimowy pisze...

To prawda;szczera prawda.
ps.
Moja SYNIA ma dzisiaj urodziny;jak ten czas leci :)*