sobota, 23 lutego 2013

Bajka Grusi - O zaczarowanym pierścieniu

Gdzieś daleko, daleko, tam, gdzie słońce chowa się za horyzont było sobie królestwo. W państwie tym rządził król. Król był dobrym człowiekiem. I miał on jeszcze jedną cechę, którą by chciał mieć każdy, zwłaszcza sprawujący władzę - był wyjątkowo obdarzony przez los szczęściem.
Władca miał na imię Zygmunt, bo Zygmunt to bardzo królewskie imię. Czy znacie wielu Zygmuntów? Chyba nie...



Otóż król Zygmunt IV był bardzo bogaty. I jego kraina była bogata. Państwo miało dostęp do morza, posiadało bogactwa naturalne, żyzne ziemie, rzeki pełne ryb, lasy ze zwierzyną, pola, sady...Toteż ludziom tam żyło się dostatnio i dobrze gospodarowało.
Król był , jak to się mówi, "w czepku urodzony". Wszystko, czegokolwiek się dotknął, udawało mu się. Miał nie tylko wspaniałe królestwo, ale poddani go sznowali i kochali, ministrowie pomagali mu w rządach chętnie, a on sam ,zawsze potrafił odróżnić dobre rady od złych. Nie miał też wrogów. Królestwo nie brało udziału w żadnych wojnach, gdyż król potrafił prowadzić dyplomatyczne rozmowy i wszystkie rokowania przebiegały pomyślnie.
Władca miał też wspaniały dwór - najpiękniejsze damy dworu i wspaniałe rycerstwo. Wszyscy rycerze byli jak malowani. Panny zaś cudne i wielce nadobne.
Oprócz tego Zygmunt był zdrowy, zahartowany, urodziwy i pełen energii. 
Pojedynki wygrywał, zresztą pojedynkował się tylko dla zabawy, wszak wrogów nie miał.
Konia miał najpiękniejszego, czarnego, z błyszczącą sierścią, wiernego i posłusznego.
Król miał też wspaniałą żonę i dzieci. Trójka dzieci, dla których był kochanym papciem: ośmioletni Józio, sześcioletnia Marysia i pięcioletnia Hania uwielbiały tatę króla . Dzieci te były śliczne i mądre.
Król swoje zdrowie między innymi zawdzięczał temu, że co tydzień kąpał się w pobliskie rzeczce, także w zimie. Gdy zima była bardzo mroźna, trzeba było wyrąbywać specjalny przerębel, by król móg zażywać kąpieli.
Wszystko w życiu władcy się układało. Nie było rzeczy, na którą by narzekał.
Codziennie rano króla budziła żona , która miała na imię Jadwiga, ale król zwracał się do niej Jaga. Jagusia zaś, gdy był w wyjątkowo dobrym humorze...
- Wstawaj Zygmusiu, wstawaj - Jadwiga delikatnie łapała męża za ramię - już czas. Dziś przybywa do ciebie nasz szlachetny sąsiad z wizytą.
- Jago, jeszcze trochę - sapał król, bo jak każdy mężczyzna lubił czasem dłużej pospać.
A trzeba wam wiedzieć, że była pewna przyczyna samych życiowych sukcesów i powodzenia naszego dzielnego władcy. Chcecie wiedzieć jaka?
Otóż, król posiadał pierścień. Był to bardzo stary, pamiątkowy pierścień, który odziedziczył władca po swoim, już nieżyjącym, ojcu. A ojciec otrzymał ten pierścień z kolei od swojego ojca, a dziadka Zygmunta...I tak pierścień przechodził z ak do rąk i otrzymywał go każdy aktualnie rządzący.




Pierścień był piękny, miał rubinowe oczko i był z prawdziwego, najszlachetniejszego i najczystszego złota.
Oprócz tego, że był piękny i drogocenny, miał też tajemniczą moc! Dwieście lat temu wróżka, z wdzięczności za pomoc w  uwolnieniu ze szponów złego czarnoksiężnika, ofiarowała ten cudowny pierścień pradziadowi Zygmunta. I tak pierścień przechodził z pokolenia na pokolenie, a królestwo kwitło, nie niepokojone wojnami i klęskami. Pierścień bowiem, dawał wszystkie splendory temu, kto go posiadał, a rządzona przez niego kraina rosła w siłę.
Teraz już znacie tajemnicę szczęśliwego życia i sukcesów króla Zygmunta...
Pewnego dnia, a dzień był mroźny, bo to była zimowa pora, Zygmunt jak co dzień obudził się. Żona stała koło niego i delikatnie głaskała go po ramieniu.
- Wstawaj kochanie. Już późno, siódma godzina! Wiesz przecież , że w południe przybywa do nas król  Otto I, nasz sąsiad! Pośpiesz się!
- Już wstaję, wstaję...Chciałbym jeszcze wykąpać się w przeręblu.
- Zygusiu, nie ro tego dzisiaj, odpuść sobie. Dziś wielki dzień. Dziś masz ważne rozmowy dyplomatyczne!
- Oj tam, zdążę - Zygmunt przeciągnął się jak kot, ziewając przeciągle.
- Jak uważasz - żona wiedziała , że król jest uparciuchem.
Władca ubrał się, założył swój wspaniały pierścień i złotą koronę na głowę i wyryszył nad rzekę. Mróz siarczysty go nie odstraszał. Udał się tam w towarzystwie swojego mistrza ceremonii. Zawsze zabierał go ze sobą by pilnował, aby wszystko, odbywało się zgodnie z etykietą.
Dotarli nad rzekę. Rzeka była nieduża. Król rozebrał się, zostawiając sobie tylko kąpielówki , które wyglądały jak tureckie szararwary (zgodnie z etykietą) oraz pierścień.
Żwawo wskoczył do przerębla. Ta czynność zawsze sprawiała mu radość. Z rozkoszą oddał się kąpieli.
Naraz zahaczył ręką o lodowy brzeg przerębla i..stało się nieszczęście. Zaczepiony piescień zsunął mu się z palca i spadł na dno rzeki. Co prawda nie było tam bardzo głęboko, ale....
Król zaczął szukać pierścienia, ale w żaden sposób nie mógł go znaleźć. Nic ne dała nawet pomoc mistrza ceremonii. Pierścień wsiąkł jak kamfora.
Król był zrozpaczony. Za dwie godziny miał przybyć władca sąsiadującej krainy Otto I...
- Cóż...Odłożymy poszukiwania na później - zadecydował - pierścień jest dość ciężki, przecież nie odpłynie z nurtem...Tym bardziej, że rzeka stoi - pomyślał patrząc na gruby lód...
Wrócił do domu. Opowiedział od razu żonie wszystko, co się stało.
- Czy ty nie masz rozumu? - krzyknęła jego Jadzia - jak mogłeś być takim głupcem? Trzeba było uważać! - żona była wściekła. Jej twarz wykrzywiona była złością.
Pierwszy raz podniosła na niego głos...Król patrzył na nią ze zdziwieniem, nigdy nie zdarzały się jej takie ataki wściekłości, zawsze była wyrozumiała i łagodna...Ale to był dopiero początek...
Śniadanie królowi nie smakowało. Mleko było przypalone, chleb miał zakalec, ser był skwaszony, a masło zjełczałe, co nigdy się nie zdarzało, gdyż kuchmistrz był znawcą sztuki kulinarnej. Jego dzieci przy stole były nieznośne. Józio wyszarpał Marysię za włosy, a mała Hania kopnęła brata pod stołem. Marysia zaś napluła bratu w talerz...
- Uspokójcie się! - krzyczała ich matka bardzo zła.
Król był zmęczony...Takie sytuacje nigdy nie miały miejsca. Jego żona była wyjątkowo łagodną osobą, a dzieci potrafiły się zachować, szczególnie przy stole!
Zrozumiał...Pierścień! Szczęście go opuściło...
A tu już przybywa król Otto...Trzeba było iść na spotkanie. A tak nie miał ochoty, bardzo bolała go głowa. Pierwszy raz od cterdziestu sześciu lat!
Lecz cóż. Zajął miejsce na swym tronie królewskim, choć coś go uwierało, chyba wyszła sprężyna...Korona uciskała go w głowę wywołując jeszcze większy ból...
Król Otto I wszedł do sali tronowej. Minę miał jakąś dziwną, czoło chmurne...
- Witaj Zygmuncie - przywitał się zdawkowo i sucho, choć byli dobrymi przyjaciółmi. Muszę z tobą poważnie porozmawiać - zaczął obcesowo - przejdźmy do konkretów! Rządam od ciebie, abyś oddał mi ziemie zachodnie!
- Ależ, drogi Ottonie, sprawa tych ziem dawno została uregulowana przez twego ojca, czcigodnego Gotfryda II! Nie rozumiem twoich roszczeń!
- Ojciec to ojciec, a ja to ja! - wykrzyknął wściekle Otto - albo oddasz te ziemie, albo...wkroczymy na drogę wojenną!
- Ziem ci nie oddam. Sprawa dawno została uzgodniona na mocy paktu w Zielonym Lesie - zdecydowanie odparł Zygmunt.
- A więc wybrałeś! Wojna! W takim razie nic tu po mnie! To ty tego chcesz! - zakończył rozmowę Otto i wyszedł nie zaszczycając oniemiałego ze zdziwienia władcy, nawet gestem pożegnania.
Król był zrozpaczony. Czuł się tak, jakby cały świat zwalił mu się na głowę..Wiedział, że to wszystko z powodu zaginięcia pierścienia..
Postanowił odnaleźć czarodziejski klejnot.
Poszedł do dowódcy wojska, aby przydzielił mu ludzi do poszukiwań...Niestety, żołnierze byli bardzo zajęci. Czyścili działa, polerowali miecze, szykowali się do wojny...Już wiedzieli....
Król został więc sam...
Poszedł nad rzekę. Droga prowadziła przez mały zagajniczek. Zawsze wieziono go tędy saniami - w zimie, a karetą - latem. Teraz okazało się, że sanie się zepsuły, a konie okulały! Wszysto się sprzysięgło przeciwko biednemu władcy! Poszedł więc, chcąc nie chcąc, na piechotę. Idzie, idzie, patrzy...co to się porusza w kolczstej darni...Podchodzi bliżej...Mały zajączek zaplątał się w ostre gałązki..Biedactwo.
Ulitował się król, zaczął delikatnie zajączka wyplątywać. Biedne, ledwie żywe stworzonko! Serduszko mu tak bilo, tak biło...Król ogrzał go pod gronostajowym płaszczem. A tu już kica w jego kierunku drugi zając, większy...I odzywa się ludzkim głosem:
- Dobre masz serce, Zygmuncie, dobry z ciebie człowiek. Jestem mamą tego małego zajączka, nad którym się ulitowałeś. Wiem co cię gnębi. Zgubiłeś pierścień czarodziejski, teraz masz kłopoty...



- Skąd wiesz?
- Ja wszystko wiem. Jestem królową tego zagajnika. Mam posłańców - ptaki, które przynoszą mi wszystkie wiadomości. Mnie słuchają ptaki, zwierzęta i ryby w rzece...
- Ale zawsze królem lasu jest jakieś większe i silniejsze zwierze - z niedowierzeniem stwierdził król.
- Nie zawsze. Moc tkwi nie w wielkiści, nie w sile fizycznej, nie w kłach i pazurach, ale tu - i pokazała królowa na miejsce ,gdzie znajduje się serce.
- Tak...Ja już nie mam mocy..
- Masz, masz, tylko o tym nie wiesz. Twoja moc to dobre serce, miłość do ludzi, dobro i prawda. Twoja siła, tak naprawdę tkwiła nie w pierścieniu, lecz w tobie. Uwierzyłeś, że pierścień decyduje o twoim losie, dlatego straciłeś wszystko, gdy go zgubiłeś. Ale pomogę ci go znaleźć...Pomogę ci, nie dlatego, że jest ci potrzebny, ale dlatego, że to pamiątka.
I królowa Zajęczyca odeszła zabierając ze sobą swojego synka. A król został w zadumie.
Wrócił do domu. Głowa przestała go boleć. Pewnie dlatego, że przeszedł się po świeżym powietrzu.
Przystąpiła do niego żona. Miała minę skruszoną.
- Kochanie, nie gniewaj się na mnie...Byłam zdenerwowana, stąd moje przykre słowa. Wybacz mi. To się nie powtórzy - rzekła - kocham cię, cokolwiek by się stało.
- Ja też cię kocham, Jagusiu!
I padli sobie w objęcia.
Do komnaty wbiegły dzieci. Zobaczyły obejmujących się rodziców. Przypadły do nich. Hania i Marysia wpakowały się ojcu na kolana, Józio nie odstępował swojego kochanego taty na krok.
Zbliżała się pora kolacji. Przeszli do sali jadalnej. Kuchmistrz podał posiłek. Minę miał tajemniczą.
Na stół wniesiono dania, a były one tak doskonałe, że Zygmunt stwierdził, że nigdy jeszcze nie jadł czegoś równie smakowitego.
Potem poinformowano go, że tron został naprawiony przez tapicera, sanie przez stolarza, konie wyzdrowiały. Wieczorem przybył poseł z listem od Ottona...
"Pewnie wypowiedzenie wojny" przemknęła myśl królowi.
"Drogi Zygmuncie, drogi Bracie,
Najpokorniej proszę cię o wybaczenie. Błagam, zapomnij o tym dzisiejszym nieporozumieniu. Byłem niezdrów. Proszę, uznaj rozmowę jako niebyłą i przebacz mi wspaniałomyślnie i łaskawie. W dowód moje przyjaźni i woli pokoju, przyjmij ode mnie ten drobiazg - mój klejnot rodowy, pamiątkę po moim ojcu. Jesteś wart tego daru, wiedz, ile dla mnie znaczy nasza przyjaźń i pokój między naszymi państwami. Podpisano: Król Otto."
Uffff - Zygmunt odetchnął z ulgą. Nie posiadał się ze szczęścia. Zaraz też napisał podziękowanie, okraszone przyrzeczeniem przyjaźni i pokoju.
A wieczorem przyleciał do okna królewskiej sypialni mały ptaszek...Zapukał dziobkiem w szybę stuk puk!
W dziobku trzymał..pierścień królewski. Królowa zagajnika dotrzymała słowa. Wydała polecenie rybkom w rzece, by szukały pierścienia i...oto jest. Cały, nienaruszony, lśni blaskiem złota i czerwonego jak krew rubinu...Król podziękował serdecznie małemu ptaszkowi..
Miałaś rację, królowo zagajnika - pomyślał - ludzkie szczęście nie zależy od żadnej magii i taizmanów. Ono jest w nas, w naszych sercach. Jest w miłości, którą mamy w sobie, a którą dajemy innym. Jest w parwdzie, w wierze, w nadziei. Bo miłość to jedyna rzecz na świecie, którą dając innym , pomnażasz w sobie.
Tak pomyślał nasz mądry i dobry król, bogatszy o jeszcze jedno doświadczenie. Pierścień schował do szkatułki i zawsze już postępował tak, jak dyktowało mu jego serce, nie myślać już o pierścieniu. A żył jeszcze wiele lat i rządził mądrze i sparwiedliwie...







Brak komentarzy: